Wiadomo, że pierwiastek męski, o którym pisałam występuje również u pań. Mam zatem pytanie bliźniacze: czy ja aby przypadkiem nie zachowywałam się tak samo, jak ci chłopcy z boiska? Dlaczego akurat dziś, po długiej przerwie, tak dobrą miałam skuteczność? Przecież rzucałam rekreacyjnie, ot tak. Starałam się nie myśleć o tym, że uczniowie zobaczą jak trafiam, bądź jak nie trafiam właśnie, bo nie to było celem mojej wycieczki na boisko. A jednak z dużą liczbą trafień. I kolejne pytanie, które jest następstwem poprzedniego, a mianowicie: dlaczego? Przecież - tym razem ja - nie miałam po co się popisywać; nie uważam się za koszykarza, ja tylko rzucałam do kosza; odmówiłam nawet Witkowi, gdy zaproponował mecz 1 na 1; nie chciałam być obiektem obserwacji (więc jednak trochę myślałam o tym, że uczniowie patrzą), ale nie miałam zamiaru się popisywać; nie chciałam być w centrum. Skupiałam się na rzutach. Czy to było nieświadome zachowanie? A jeśli tak, to skąd tyle trafień? Przecież ja nie umiem rzucać tylu trójek w tak krótkim czasie i tak często. Osobiste - OK, potrafię. Ale trójki? Przypadki? Tyle? Tyle razy? Tak często? To nawet nie mogła być autosugestia, którą mam zawsze tak dobrze rozwiniętą, bo przecież nie nastawiałam się na taki poziom moich rzutów ani nie wmawiałam sobie, że tyle ich będzie trafnych. Zwłaszcza jeśli chodzi o trójki. Przekosmicznie-gigantycznie ciekawa sprawa... Miałam dziś dużo szczęścia, bardzo dobrą skuteczność. Ważne jest również to, że gdy Witek opuścił boisko do siatki, chcąc porzucać ze mną, chłopaki namawiali go na powrót, a gdy odpuścili mu, zapytali mnie - z czego ja odmówiłam, dziękując. Z jednej strony "byłam tą drugą, z braku laku" - tak czułam, a z drugiej nie byłam z kolei na tyle dobra, żeby ich faktycznie wspomóc; Witek bardzo dobrze gra w siatkę, natomiast ja miałam długą przerwę i nie chcę znów pierwszej gry grać na maksa, bo skończyłoby się to wybitym palcem albo jeszcze gorzej - wolałam po prostu nie ryzykować. A przede wszystkim, Witek przyszedł porzucać ze mną, więc byłoby wielce niestosownym w tamtym momencie iść grać w siatkę, gdy właśnie kolega przyszedł dotrzymać mi towarzystwa.
Z próżności dodam, że wolałabym się prezentować na boisku nieco szczuplejsza. Nigdy więcej pseudoautomatów masująco-wyszczuplających! I mam nadzieję, że uda mi się jeszcze kiedyś powtórzyć dzisiejsze rzuty, choćby to było bardziej męczące.
Trochę dziwne jest to, gdy na boisku dzieci mówią mi "dzień dobry" i "do widzenia", ale można się do tego przyzwyczaić. A co, gdy przyjdzie mi grać z uczniami? Do mnie będą mówili "pani", a do innych 'na ty'? Dziwne to będzie... Ale może do tego też uda mi się przyzwyczaić...
Dziwne to zjawisko "popisywania się". Może jakiś hormon jest za nie odpowiedzialny albo - ja wiem... - impuls w mózgu? Czasem to bywa przyjemne i miłe, czasem niestosowne, a czasem - cóż - żałosne. Chłopcy dzisiaj grali od serca, mimo tego, jak to wyglądało, więc było to miłe; neutralnie miłe.